Przyparty do muru
Historia ta mogła wydarzyć się wszędzie indziej, lecz wydarzyła
się w Jerozolimie. Oczywiście, Jerozolima jest miastem świętym, miejscem
konfliktu Żydów z Arabami, lecz i tutaj mieszkają normalni mężczyźni i kobiety.
Historia ta to gotowy scenariusz filmowy, ponieważ jest w niej romantyczna
miłość, młodzi i piękni kochankowie, których rozdzieliły przesądy, okrutni
sędziowie, nieugięty nacisk władz, wściekłość i śmierć.
Kilka dni temu młody jerozolimczyk wdrapał się na swój traktor
(pracował w przedsiębiorstwie budowlanym) i w napadzie wściekłości ostro ruszył
po głównej ulicy miasta, taranując samochody i autobusy. Jego bunt trwał krótko,
po kilku minutach biedaka zastrzelono. Nie jest to rzadka historia w naszych (i
innych) czasach. Jest to skrajna reakcja człowieka, którego przyparto do muru,
usidliły go władze, usidliło społeczeństwo.
W zależności od charakteru, przyparty do muru człowiek kończy z
sobą, pogrąża się w beznadzieję narkotyków i alkoholu, lub w porywie wściekłości
niszczy wszystko wokół. Wściekłość to ludzka odpowiedź na nieludzki nacisk. Jack
London opiewał wściekłość w jednym ze swoich opowiadań. Wielu innych pisarzy
fascynowała dynamika wściekłości. Jednak w życiu wściekły bunt można spotkać
częściej niż w książkach. Niedawno w Petersburgu operator buldożera zburzył
baraki budowlańców a dwóch z nich rozjechał. W Ameryce takie wypadki zdarzają
się o wiele częściej, bo Hollywood lubuje się w przedstawianiu w filmach
wściekłego buntu, a ucisk państwa jest tam większy, niż gdzie indziej. Takim
buntownikiem był Marvin Heemeyer z Granby w Kolorado. Tego amerykańskiego
robociarza do muru przyparły miejskie władze, miejskie gazety i konkurencja.
Zbuntował się, wlazł na buldożer i starł z powierzchni ziemi budynek władz
miejskich, redakcję gazety i na dodatek z dziesięć domów, a potem zastrzelił
się. Lecz młodego jerozolimskiego traktorzystę Hosama Dwayyat’a usidlono tak,
jak Heemeyer’owi się nawet nie śniło.
Hosam urodził się już pod okupacją izraelską, i wychował się na
przedmieściu Wschodniej Jerozolimy. Jego wioska Sur Bahr, którą przyłączono do
miasta, jest całkiem niezła. Domy są duże, otoczone sadami, w okolicy
przestworza pustyni z pastuchami i owcami, a Betlejem i stara Jerozolima o rzut
kamieniem. Jeszcze bliżej są nowe żydowskie dzielnice, zbudowane na byłych
ziemiach wioski. Jak inni młodzi ludzie, którzy wychowali się w dalekich
rejonach Wschodniej Jerozolimy, Hosam mieszkał w ponurej strefie między Żydami i
Palestyńczykami. Swobodnie mówił po hebrajsku, miał żydowskich i palestyńskich
przyjaciół. Paszportu i obywatelstwa mu nie dano, chociaż on sam i jego
przodkowie urodzili się w Jerozolimie, lecz w odróżnieniu od setek tysięcy
innych Arabów miał dokument. Chociaż dokument ten był gorszy, bo z napisem
„Arab, nie obywatel”, lecz na jego podstawie mógł wyprawić się do Tel Avivu i
Zachodniej Jerozolimy jak zwykły człowiek. Oczywiście, w drodze zatrzymywały go
często przeróżne posterunki, był rewidowany, sprawdzano mu dokumenty, a czasami
nawet zatrzymywano i bez żadnej przyczyny bito, żeby Arab pamiętał o tym, że
jest Arabem. Z takim dokumentem nie mógł liczyć na dobrą pracę.
Lecz Hosam był młody i nie łatwo poddawał się rozpaczy. Osiem
lat temu spotkał młodą rosyjską dziewczyną, Marynę. On miał 23 lata, a ona 19 i
oboje zakochali się w sobie. Przez jakiś czas mieszkali razem w Tel Avivie,
potem gdzie indziej, i marzyli o ślubie.
Rosjanie to oddzielna pozycja izraelskiej mozaiki. Chociaż w
większości nominalnie uważani są za „Zydów”, lecz sami siebie tak nie określają.
Żydostwo nie stało się dla nich główną i podstawową cechą człowieczeństwa. Za
młodu nie uczono ich szowinizmu. W Związku Radzieckim, i w krajach powstałych na
jego gruzach, chłopcy i dziewczęta zakochiwali się, nie pamiętając o paragrafie
„narodowość”. Oczywiście, tak samo jest i w Ameryce, i w Europie. Lecz w Europie
i Ameryce nie było strasznego kryzysu i pierestrojki, i stamtąd „nominalni
Żydzi” nie uciekali do Izraela.
W Izraelu Rosjan potraktowano z góry, jak biednych uciekinierów.
Jeszcze wczoraj byli oni dziećmi lekarzy i nauczycieli, a dzisiaj stali się
potencjalnymi przestępcami, którzy muszą obowiązkowo iść do wojska, a potem
zostać dobrymi tynkarzami lub programistami. Z wyniosłymi „dziećmi z dobrych
izraelskich rodzin” nie spotykają się, a od dzieci z biednych marokańskich
dzielnic dzieli ich zbyt wiele.
Palestyńskiej młodzieży arabskiej o wiele bliżej do Rosjan. Nie
zwariowała ona na punkcie pieniędzy i służby wojskowej, dobrze się ubiera, uważa
na siebie, jest uprzejma, bardziej podobna do Europejczyków i nie spogląda na
Rosjan z góry. Dlatego rosyjsko-palestyńskie romanse wcale nie są rzadkością. W
moim sąsiedztwie pewna rosyjska dziewczyna wyszła za mąż za chłopca z Batir,
małej wioski pod Jerozolimą, i mieszka tam ze swoją nową rodziną. Inna znajoma
przyjaźniła się z palestyńskim komputerowcem, lecz rozstali się z powodu jakichś
swoich przyczyn.
Lecz oficjalny Izrael odnosi się ze zgrozą do związków
„nominalnych Żydów” i Palestyńczyków. Kilka dni temu największa izraelska gazeta
„Yediot Ahronot” ogłosiła, że „władze miasta Kiryat Gat
postanowiły walczyć z romansami miejscowych dziewcząt z młodymi Beduinami ... na
posiedzeniu pokazano film „Spać z wrogiem”. Na słowach się nie kończy. W czerwcu
wojsko izraelskie wtargnęło do wioski Husan i siłą uprowadziło izraelską
dziewczynę Melissę, która wyszła za mąż za miejscowego chłopca Muhammada
Hamameh’a. Istnieje także organizacja Yad Leakhim, walcząca z mieszanymi
małżeństwami i z nawróceniami na islam i chrześcijaństwo. Informują oni sąsiadów
i rodzinę o takim podejrzanym zachowaniu się, a czasami stosują poważniejsze
środki.
Rodzice Maryny zauważyli aluzje i nieprzychylne spojrzenia
sąsiadów i znajomych, i przeprowadzili poważną rozmowę z córką. Lecz Maryna była
dziewczyną z silną wolą; uciekła z rodzinnego domu do swego ukochanego, a jego
rodzina chętnie przyjęła rosyjską dziewczynę. Lecz rodzice Maryny i sąsiedzi nie
zrezygnowali. Maryna była bardzo młoda, i nie śpieszyła się do wyjścia za mąż.
Podobało się jej, gdy podrywali ją także inni młodzi chłopcy, a Hosam traktował
ich związek bardzo poważnie. Chciał doprowadzić do ślubu z dziewczyną, i jej
flirty źle na niego działały. Czasami dochodziło do przepychanek. Po kolejnej
kłótni Maryna odeszła do rodziców, tam ją podburzono, i doniosła na przyjaciela
na policję, która go aresztowała.
Przeraziła się tego co zrobiła, pobiegła na policję, próbowała
cofnąć swój donos, lecz było za późno. W sądzie broniła Hosama, lecz nic nie
pomogło. Izraelscy sędziowie oddani są żydowskiej sprawie z całej duszy, w
przeciwnym wypadku nie byliby sędziami. Każdego dnia uniewinniają Żydów, którzy
pobili lub zabili Arabów, zatwierdzają konfiskacje arabskich domów, a więc i
teraz skorzystali z okazji, aby zerwać zakazane małżeństwo, choćby nominalnej,
lecz Żydówki, z Palestyńczykiem.
Była i inna przyczyna. W Izraelu, jak w innych zachodnich
krajach, zwyciężył feminizm, który walczy o prawa kobiet, lecz nie o prawa
prawdziwych żywych kobiet. Dla feministek ważniejsze jest wsadzenie chłopa do
więzienia, niż zapewnienie szczęścia kobiecie. Dlatego w społeczeństwie
postfeministycznym kobieta nie może odwołać swego zeznania obwiniającego
mężczyznę.
Na przykład, izraelski minister Hayim Ramon pocałował
dziewczynę. To jest, ona sama chciała z nim się pocałować, lecz po
przyjacielsku, a on zrobił z tego pocałunek namiętny. Dziewczyna wpadła w
zakłopotanie, złożyła zażalenie, potem rozmyśliła się i wyjechała. Policja
znalazła ją aż w Południowej Ameryce i zmusiła do podtrzymania zażalenia, grożąc
sądem za złożenie fałszywych zeznań. Feministki zaszczuli Ramona, i do dzisiaj
nazywają go „gwałcicielem”.
Tak więc, Hosam otrzymał wyrok, nie tylko dlatego, że jest
Arabem. Skazano go na 20 miesięcy więzienia, a w więzieniu załamał się, zawarł
znajomości ze światem przestępczym i spróbował narkotyków.
W zeszłym tygodniu Maryna, która ma już 27 lat, lecz wciąż
zachowuje dawną urodę, płakała za zabitym Hosamem, i powtarzała: „Dlaczego go
zabili?” Przez cały ten czas nie przestawała go kochać, urodziła i wychowała
jego dziecko, które ma już siedem lat. Miała nadzieję, że po zwolnieniu Hosam
wróci do niej, lecz nie wrócił, nie przebaczył. Postanowił zacząć życie od nowa.
Ożenił się z palestyńską dziewczyną ze swojej wioski, z którą miał dwoje dzieci,
rozpoczął pracę jako traktorzysta, zaczął budować dom.
Tutaj czekał na niego następny cios. Żydowskie władze nigdy nie
dadzą Palestyńczykowi pozwolenia na budowę domu na jego własnej ziemi. Z ich
punktu widzenia, cała ziemia jest własnością żydowską, której na razie nie
skonfiskowano. Zbudował dom bez pozwolenia, jak wielu innych mieszkańców miasta.
Lecz tego, co uchodzi na sucho Żydom, Arabom robić nie wolno. Znowu sąd, i
wyrok: dom zburzyć i zapłacić karę 50 000 dolarów. I wtedy Hosam nie wytrzymał,
wsiadł do swego traktora i w napadzie wściekłości ostro ruszył wzdłuż ulicy
Jaffskiej w centrum Jerozolimy taranując samochody. Szybko go zastrzelono.
Taka historia mogłaby się zdarzyć wszędzie, i w Krakowie i w
Atlancie. W dowolnym kraju dziewczyna może rozmyślić się już na ślubnym
kobiercu. Zazdrosny kawaler może spoliczkować „latawicę”. Sędziowie-feminiści
mogą uprzeć się przy dużym wyroku. Dziewczyna może pozostać samotna, kochać
uwięzionego przyjaciela i donosić i urodzić jego syna. W dowolnym mieście mogą
zburzyć dom, zbudowany bez pozwolenia. Przyparty do muru mężczyzna, któremu
odebrano przyjaciółkę i zburzono dom, może wpaść we wściekłość i rzucić się na
ludzi, jak na filmie. Może postąpi źle, lecz ludzie to zrozumieją.
Tak właśnie napisały niektóre zachodnie gazety, ponieważ takie
rzeczy zdarzają się wszędzie, gdzie człowiek napotyka nieprzepartą potęgę
współczesnego państwa, od którego nie może uciec. Jednakże takie ogólnoludzkie
wyjaśnienie nie było na rękę władzom izraelskim. Chcą one za każdym razem,
codziennie podkreślać przepaść między Żydem i nie-Żydem, gdyż w przeciwnym
wypadku Izrael nie będzie nikomu potrzebny. Chcą stworzyć świat, w którym nie
będzie Żydów nominalnych a jedynie Żydzi żarliwi, oddani żydowskiej idei. W tym
celu należy przekonać świat, i zwykłych Żydów „nominalnych”, że nieszczęśliwy,
doprowadzony do rozpaczy młody człowiek był „krwawym arabskim terrorystą”.
Tym, którzy nie zgodzili się z wydumanym przez nich
wyjaśnieniem, władze izraelskie i ich poplecznicy zarzucają „negowanie
Holokaustu” i „głoszenie oszczerstw o mordach rytualnych”. Właśnie tak! Jeśli
nie będziecie uważali każdego wypadku, w którym ucierpiał człowiek uważany za
Żyda, za antysemicki napad terrorystyczny na wszystkich Żydów na świecie, to
możecie także negować Holokaust, a także wierzyć w krew w macy. Świat jest
czarno-biały. Kto nie jest z nami, ten jest wrogiem. Taka jest binarna logika
syjonistów.
I nikt nie chce być ich wrogiem. Dlatego prezydent Bush odłożył
wszystkie sprawy i osobiście zadzwonił do izraelskiego premiera, wyraził swoje
współczucie i oburzenie na arabski terroryzm. Zadzwonił także sekretarz
generalny ONZ Ban Ki-moon. Zameldowały się głowy państw i premierzy rządów, a
także przywódcy kościelni. A kto się nie zameldował, temu nie uszło na sucho.
Przywódcy Żydów amerykańskich już nazwali prawosławnego arcybiskupa z
Jerozolimy, władykę Teodozjusza, „poplecznikiem krwawych terrorystów”, ponieważ
w swoim kazaniu nie wspomniał o tym incydencie. Nie chodziło o to, że chwalił,
lub usprawiedliwiał ten indywidualny bunt, on tylko o nim nie wspomniał.
Ze swojej strony izraelscy politycy starają się prześcignąć
jeden drugiego w oddaniu sprawie żydowskiej. Prokurator generalny zaproponował
zburzyć dom rodziców Hosama. Minister obrony Barak zobowiązał się to wykonać.
Inny minister zaproponował otoczyć wioskę Sur Bahr ośmiometrową ścianą.
Ubezpieczalnia przestała płacić emeryturę krewnym. Bardziej zdecydowani
zażądali, by „Wysiedlić wszystkich Arabów”. Histeria tak się rozpowszechniła,
jak gdyby w Hajfie wysadzono oddziały Wermahtu.
Można byłoby pomyśleć, że w Izraelu nikt nigdy nie taranował
niczego traktorem. Niestety, nie. Kilka lat temu żydowski operator buldożera
najechał 65-tonowym pojazdem na Amerykankę Rachel Corrie, która brała udział w
pikiecie przeciwko burzeniu palestyńskiego domu. Inny izraelski operator
buldożera opowiedział z zachwytem gazecie o swoich czynach w czasie burzenia
przez wojsko izraelskie obozu palestyńskich uchodźców w Jenin’ie „Nikogo nie
oszczędzałem. Każdego mógłbym powalić swoim buldożerem D-9, i przez trzy dni
burzyłem i niszczyłem. Nie widziałem na własne oczy ludzi pod moim buldożerem,
lecz nawet gdybym ich zobaczył, nie powstrzymałoby to mnie. Z każdym zburzonym
domem grzebałem żywcem 40 – 50 ludzi. Sprawiało mi to wielką przyjemność”. Ich
nie sądzono, nie podano także ich nazwisk.
Z żołnierza, który zastrzelił bezbronnego Hosama, prasa
izraelska zrobiła bohatera. Lecz Palestyńczyków, którzy powstrzymali Żyda,
masowego zabójcę, w miasteczku Shafa Amr, oddano pod sąd.
A Maryna płacze za swoim zabitym Hosamem, którego przeklinają
wszystkie izraelskie środki masowego przekazu. Mówi: „Miał przyjaciół w Izraelu,
Żydzi się mu podobali”. Jednak podobali się mu zwykli, nominalni Żydzi, którzy
ze swego żydostwa nie robili głównego celu życia. Tacy się wszystkim podobają
lub nie podobają, w zależności od ich osobistych przymiotów. Oni także cierpią z
powodu przeklętej, narzucanej im żydowskiej tożsamości, jak normalne kobiety
cierpią z powodu walki o ich prawa, narzuconej przez feministki.
Lecz mnie cieszy Maryna. Jeśli w Izraelu są takie dziewczyny, to
jeszcze nie wszystko stracone. A więc pokój jest możliwy. Nie tylko możliwy,
jest nieunikniony.
Tłumaczył: Roman Łukasiak
|