Porażka w Gazie
Izrael Szamir
Chociaż Rada Bezpieczeństwa zażądała zaprzestania ognia, wciąż lecą rakiety i
spadają bomby, wciąż płonie ziemia i walczą żołnierze – lecz już wiadomo, że
napaść na Gazę zakończy się dla Żydów porażką, podobnie jak poprzednia kampania
libańska. Pomimo wielkich ofiar, żołnierze Hamasu nie tylko nie poddali się, ale
nie poprosili nawet o rozejm. Więcej, z pogardą odrzucili egipskie propozycje
natychmiastowego wstrzymania ognia. Nie spieszą się także z przyjęciem
propozycji Rady Bezpieczeństwa, przyjętej bez uzgodnienia z nimi. Nic nie
pomogło mocarstwu atomowemu z ogromną armią i nie znającymi litości politykami –
ani dywanowe bombardowania, ani wymyślnie „piękna” nazwa, którą nadano najazdowi
(„Lany ołów”), ani masowe zabijanie kobiet i dzieci, ani wprowadzenie do boju
piechoty wyposażonej w najnowszą broń. Nie udało się rzucić Gazy na kolana, a to
oznacza, że Izrael już przegrał Wojnę Noworoczną.
Partyzanci Hamasu po raz pierwszy mogli spotkać się twarzą w twarz z wrogiem –
nie z lotnikami, tchórzliwie zabijającymi cywilów z nieosiągalnej wysokości w
komforcie najnowszych samolotów, a z piechotą w miejskich dżunglach. W takich
warunkach osobiste zalety żołnierza są ważniejsze od techniki, a motywacja, chęć
walki i pogarda śmierci są jeszcze ważniejsze. Tutaj, walczący za swoje domy i
żony, obrońcy Gazy są lepsi od przekarmionych i wydelikaconych dzieciaków z
Tel-Avivu. Nie można ich przyprzeć do ściany: w miejskim mrowisku, porytym
tunelami, partyzanci mogą opuścić otoczone domy, aby uderzyć na tyłach
regularnej armii. Armia izraelska nie zdołała doprowadzić do boju, w którym
Palestyńczycy byliby w sytuacji bez wyjścia.
Zwycięstwem Gazy można się chlubić, lecz cieszyć się nie ma z czego. Cywilni
mieszkańcy Gazy strasznie cierpią. Wojna Noworoczna rozpoczęła się od podłego
uderzenia na ceremonię zakończenia szkolenia młodych policjantów. Wczorajsi
rekruci, którzy ledwie nauczyli się kierować ruchem ulicznym, 27 grudnia, gdy
świat świętował Boże Narodzenie i Nowy Rok, zostali bestialsko zbombardowani. Za
jednym zamachem zabito 300 ludzi – wśród nich, oprócz policjantów, byli także
członkowie ich rodzin, którzy przyszli z kwiatami pogratulować swoim krewnym. W
oficjalnym komunikacie armii zabitych nazwano „terrorystami Hamasu” – chociaż
nie mieli oni żadnej broni.
Za
tą pierwszą zbrodnią wojenną nastąpiły dalsze – Żydzi bombardowali meczety i
szkoły, szpitale i karetki pogotowia, przeludnione dzielnice miejskie i wiejskie
domy. Zbombardowali uniwersytet – przecież Palestyńczycy nie mają po co się
uczyć, wszystko jedno nie ma dla nich pracy. Zbombardowali szkołę ONZ, w której
schronili się uciekinierzy ze zbombardowanych domów i gdzie uczyły się
palestyńskie dzieci. Spod gruzów szkoły wyciągnięto czterdzieści trupów.
Ulubionym celem stały się meczety – przy tym bombardowano meczety w godzinach
modlitw. W roku 1994 żydowski ekstremista Baruch Goldstein ostrzelał wiernych
podczas modlitwy w meczecie w Hebronie. Teraz takim zbiorowym Goldsteinem stała
się armia izraelska. Żydzi lubią odwoływać się do sumienia społeczności
światowej, gdy młodzi chuligani wymażą ściany synagog, wtedy tysiące
wspaniałych, wrażliwych „antyfaszystów” wychodzi na ulice w obronie synagog.
Lecz gdy palą się meczety – „antyfaszyści” jedynie powtarzają informacje
izraelskiej armii, że gdzieś tam ukrywali się terroryści.
Izraelczycy łamią zasady prawa międzynarodowego a nawet zajmują się piractwem na
otwartym morzu. Izraelski statek staranował maleńki jacht, wiozący do Gazy
ładunek lekarstw, mimo, że na pokładzie była Cynthia McKinney, była kandydatka
na prezydenta USA. Jacht cudem dotarł do libańskiego portu Sydon.
Pracownicy Czerwonego Krzyża, którzy z trudem dostali się do Gazy, zastali w
zbombardowanym mieście straszne rzeczy. W jednym z domów zajętej przez
izraelskie wojsko dzielnicy znaleźli rozkładające się trupy rodziców, a obok
nich – wymęczone, bezsilne dzieci. Udało się je wywieźć i uratować – po czym
Czerwony Krzyż dostał zakaz wjazdu do Gazy. Izraelczycy zabili setki mężczyzn,
kobiet i dzieci tylko za to, że nie są Żydami. Siły obu stron są zbyt nierówne:
w ciągu pierwszych dwóch tygodni konfliktu zginęło 770 Palestyńczyków i 14
Izraelczyków, czyli jeden Izraelczyk na pięćdziesięciu Palestyńczyków. Oznacza
to, że nie jest to wojna, a rzeź. Nawet w warszawskim getcie zginęło
proporcjonalnie więcej napastników.
Wojnie towarzyszy nachalna propaganda w samym Izraelu. Z obsesyjnym natręctwem
gazety i telewizja powtarzały: należy uchronić cywilnych mieszkańców
przygranicznych miasteczek przed rakietowym obstrzałem. Ale dlaczego strzelano z
Gazy? Na to pytanie nikt nie proponował odpowiedzi. Dotychczas większość
zwykłych Izraelczyków nie wie, co mieszkańcy Gazy chcieli udowodnić swoimi
własnej roboty zabawkami. A oni żądali tylko likwidacji blokady. Przecież już
kilka lat Gaza jest wzięta w kleszcze blokady, jakiej nie doświadczyły inne
narody. Nie dławcie nas blokadą, a wtedy nie będziemy strzelać – mówili
przedstawiciele Hamasu. Przestańcie nas zabijać, i rozejm będzie mógł trwać
nadal. Aby uchronić Sderot przed rakietami, nie była potrzebna kampania wojenna
– należało spełnić warunki poprzedniego porozumienia i zlikwidować blokadę.
Blokadę wprowadzono, aby obalić prawowity rząd Palestyny. Żydów nie zadawalał
Hamas – a więc, „Palestyńczykom należy narzucić dietę, do czasu aż się namyślą”,
jak powiedział Dow Weisglas, doradca premiera. Dieta nie pomogła – głodni i
zmarznięci zimą, spragnieni i wykończeni upałami latem, mieszkańcy Gazy trzymali
się. Dlatego Izrael zaczął przygotowywać się do ataku. W odróżnieniu od Rosji,
która po krótkiej potyczce z Gruzją nie naciskała na zmianę reżymu, celem
izraelskiej napaści było – utworzenie zależnego reżymu kolonialnego.
Izrael parł do wojny. Jak alkoholik, śpieszący się wypić jeszcze jeden kieliszek
wódki przed zamknięciem knajpy, Żydzi śpieszyli się wypić swoją szklankę krwi
przed przyjściem do władzy nowego amerykańskiego prezydenta Obamy 20 stycznia.
Chociaż Obama okrążony jest żydowskimi doradcami i pomocnikami, lecz nie
wiedziano, czy będzie on ich pokornym wykonawcą godnym Busha i Rice. Z
przerażeniem powtarzały żydowskie gazety amerykańskie wieść o tym, że Obama nie
chciał wysłuchać sprawozdania izraelskiej armii.
Izraelskim generałom, którzy haniebnie przegrali kampanię libańską i czuli
palącą potrzebą dowartościowania, potrzebna była wojna.
Wojna była potrzebna izraelskim politykom. Minister obrony Ehud Barak, który już
kiedyś niesławnie zakończył swoje premierostwo, który spowodował Drugą Intifadę
a teraz powrócił do polityki, był strasznie niepopularny. Jego partii wróżono,
że przepadnie na wyborach. Barak lubił przebierać się w kobiece suknie i malować
usta – w takim ubraniu zabił kiedyś znanego palestyńskiego poetę emigranta.
Mistrzowie propagandy starali się zrobić z niego wodza – hasłem ich było „Barak
to nie kochanka, a wódz”. Lecz starzejący się transwestyta, mieszkający w wartym
krocie superelitarnym wieżowcu na północy Tel-Avivu i uważający się za wodza,
reprezentanta izraelskiego ludu pracującego, lidera socjalistów, wywoływał tylko
śmiech i pogardę. Bombardowania Gazy przyniosły mu natychmiastowe dywidendy.
Wojna potrzebna była także Cipi Livni, podobnej do mężczyzny Amazonce z Mossadu
i pani minister spraw zagranicznych. Chciała pokazać, że wojowniczością nie
ustąpi biologicznym mężczyznom. Te dwa gendero-zdezorientowane osobniki dążyły
do wojny – i narzuciły ją.
Wojna była także potrzebna izraelskim elitom – wojna zmusza zwykłych ludzi
zapomnieć o swoich prawdziwych interesach i poprzeć władzę. Wojna z „gojem” jest
potrzebna, aby emigranci z Rosji i Maroko czuli się tak samo Żydami jak
Rotszyldowie. Dlatego wojnę poparła także „lewicowa elita” z partii „Meretz”.
Bez ich zgody nie byłoby wojny, a to oznacza zdradę Amosa Oza, Dawida Grossmana
i innych salonowych lewicowców.
Bardziej radykalni lewicowcy, przede wszystkim komuniści, stanęli na czele
kampanii antywojennej. Razem z nimi, pod ich czerwonym sztandarem maszerowałem w
wielkiej demonstracji antywojennej. Mówcie, co chcecie, lecz komuniści zawsze w
takich wypadkach nie zawodzą.
Atak
na Gazę wpisuje się w szersze plany urządzenia świata według amerykańskiego
szablonu. Człowiek może być wolnym w więzieniu i więźniem na wolności. Tak samo
Gaza, ten wielki obóz koncentracyjny (jak słusznie nazwał Gazę minister
sprawiedliwości Watykanu kardynał Renato Martino) - jest wyspą wolności na
kontrolowanym przez Amerykanów i Izraelczyków morzu, a tymczasem wiele, podobno
wolnych, krajów jest całkowicie poddanych ich kontroli. Profesor Uniwersytetu
Columbia, czołowy radykalny intelektualista i następca Edwarda Saida, Joseph
Massad pisał o „sojuszu między Izraelem, palestyńskimi kolaboracjonistami
Abbasa, arabskimi reżymami dyktatorskimi i arabskimi neoliberalnymi
intelektualistami na saudyjskim garnuszku, skierowanym przeciwko rządowi Hamasu
– jedynemu demokratycznie wybranemu rządowi w całym świecie arabskim. Krwawa
rzeźnia ostatnich dwóch tygodni – to kolejna próba Izraela doprowadzenia do
tego, by wszystkimi Arabami i wszystkimi Palestyńczykami rządzili dyktatorzy, a
nie demokratycznie wybrani przywódcy”.
Taka
jest przyczyna straszliwego niszczenia Gazy. Noam Chomsky tak wyjaśniał
amerykańską strategię spalonej ziemi w Wietnamie i innych krajach: Stany
Zjednoczone walczą o całkowitą kontrolę nad światem, i nie zgodzą się na pokój z
krajami niepokornymi - takimi jak Kuba, Wenezuela, Wietnam – nawet Gaza. Jeśli
nie mogą doprowadzić do zmiany niepokornego reżymu – starają się zdewastować
gospodarkę takiego kraju, spalić ziemię i zniszczyć naród, a wszystko po to, by
nikt nie śmiał marzyć o wolności. To, co Amerykanie robili z Wietnamem i Koreą,
Izraelczycy robią z Gazą. Cofnęli Gazę przed epokę kamienną.
Lecz
ich plany mogą się jeszcze nie spełnić. W miastach Zachodniego Brzegu i Egipcie
rośnie oburzenie, zwrócone nie tylko przeciwko Izraelowi, lecz i własnym
Quislingom. W Ramallah i Nablusie miejscowa służba bezpieczeństwa Mahmuda Abbasa
współpracuje z okupantami, i przekazuje bojowników prosto w ręce izraelskich
służb specjalnych. Abbas dał „zielone światło” izraelskiemu atakowi na Gazę,
piszą gazety izraelskie. Lecz dziewiątego stycznia minął termin pełnomocnictw
Abbasa. Jego władza opiera się na izraelskich bagnetach, a na nich nie
usiedzisz.
W
Egipcie ludzie widzą, że Hosni Mubarak popiera izraelską blokadę Gazy.
Pamiętają, że król Faruk stracił tron dlatego, że poddał Palestynę. Z tej samej
przyczyny zabito Sadata. Dyktatura Mubaraka może zakończyć się w ten sam sposób,
i nie obronią go żadne służby bezpieczeństwa.
Wolnościowa zaraza może rozprzestrzenić się na cały Bliski Wschód. Przecież Gaza
nie jest kolejną wojną miejscowych niepodległościowców, nie jest to wojna między
nacjonalistami żydowskimi i arabskimi; jest to wsunięty front wszechświatowej
wojny z imperium żydowsko-amerykańskim, bitwy, która toczy się jednocześnie na
całym świecie.
Z rosyjskiego tłumaczył: Roman Łukasiak
|